Nazywam się Donaan jestem królewskim wojownikiem a oto moja historia..

Urodziłem się w okolicach Stormwind , jako syn jednego z najbardziej szanowanych królewskich Pallandynów. Od najmłodszych lat fascynowałem się walka, ojciec samodzielnie mnie ćwiczył. Kiedy byłem juz młodzieńcem ojciec dostał zawiadomienie o walkach w okolicach the Barrens, ludność z Theramore potrzebowałą pomocy. Moj ojciec nie chciał bym szedł tam razem z nim lecz w końcu go przekonałem. Wyspa Theramore była obłężona przez oddziały hordy kiedy dopływaliśmy statkiem, spora część murów była uszkodzona. Odrazu po dopłynięciu zaczęto ogranizować obronę od nowa, zaczęto naprawiać barykady. Kiedy wyjrzałem za mur ujżałem kilkanaście oddziałow orkow , lecz to był początek ponieważ 20 godzin puźniej było ich 2 razy tyle. Po kilkunastu następnych godzinach byliśmy gotowi do obrony, a orkowie zaczeli wychodzić z obozów i przygotowywać sie do ataku.

O poranku rozległy się dzwieki rogów wojennych orkowie ruszyli na zamek. Rozpoczał się grad strzał w kierunku atakujących, co na początku było skuteczne lecz puźniej orkowie wyprowadzili swoich kuszników co nie pozwoliło na centralny ostrzał, nie mogliśmy sobie pozwolić na duże straty na samym początku wiec cofneliśmy łuczników. Reszta prowadziła ostrzał frontalny z pierwszych barykad. Lecz po jakims czasie orkowie przebili sie przez barykady, wtedy otworzyły się bramy zamku i królewscy rycerze rozpoczeli frontalny atak. Probowałem się trzymać z tyłu, jak kazał mi ojciec lecz puźniej się nie dało, na początku oddziały konne przebiły sie przez pierwsze oddziały okrow jak strzała, lecz nie trwało to długo ponieważ pokazały sie oddziały taurenow które skutecznie zatrzymały posuwający sie atak. Szybko się przegrupowaliśmy , dzieki zbroi którą "pożyczyłem" ze schowka miałem wieksze szanse i mogłem brać udział w walce. Wszędzie było słychać odgłosy lamanych kośći i agoni pokonanych , obok mnie w ogniu walki znajował się elitarny oddział mojego ojca wiec trzymałem się ich. Kiedy spojrzałem się w strone zamku z obawą ujrzałem 3 taurenów masakrujących kilkunastu rycerzy , rzuciłem się im z pomocą. Tauren był 2 razy wyższy odemnie lecz dzięki swojej zwinnośći umknołem ostrzu topora i wskoczyłem mu na plecy, tauren zaczął sie szamotać lecz w ostatniej chwili wbiłem mu w kark ostrze miecza, ogromny przeciwnik padł a ja razem z nim na ziemie, gdzie zostałem ogłuszony.

Po dojściu do siebie probowałem znaleśc oddział mojego ojca i kiedy miałem wracać w strone zamku ujrzalem ich jak przebijają sie w strone obozu orków , znajowali się tam chyba dowodcy ponieważ mieli czarno-złote zbroje i wyróżniali się z reszty walczących. Zacząłem przebijać sie w ich strone, po dojściu do nich pierwszy z ogromnym młotem rzucił sie na nich moj ojciec, pierwsi nie mieli szans, zmiażdżeni padali na ziemię. Lecz na odsiecz przybili strażnicy obozu utrudniajac zabicie dowódców. Walka była wyrównana, lecz najniebespieczniejszy był wielki ork o szarych oczach w wielkiej złotej zbroi, dzierżył on krwawo czerwony miecz, ktorym masakrował rycerzy bez najmiejszego problemu. Moj ojciec zaczął go atakowac, wydawało się ze wygra lecz został uderzony ze środka klinki miecza co wytrąciło jego młot i został odrzucony na kilka metrów. Nie wiedziałem co robić , nikt z innych rycerzy nie mogł pomoc, wieć sam rzuciłem sie na orka. Ten niewzruszony mym działaniem odrzucił mnie jednym machnięciem ręki. Kiedy ledwo się podniosłem był juz prawie przy celu, podjąłem ostatnią próbę i rzuciłem się na niego, ork zauważył mnie machnął mieczem lecz udało mi się umknać przejechałem po ziemi miedzy jego nogami i wbiłem mu miecz w plecy. Ork zawył, i padł na ziemie, podszedłem do ojca i z radością ujżałem że wyglądał dość dobrze. Po kilku godzinach wypraliśmy orkow z dustwallow marsh, wygraliśmy. Po kilku dniach wróciłem z ojcem do stormwind.

Przez wiele lat szkoliłem się na wojownika uczyłem się u najwiekszych mistrzów rzemiosła. Dzisiaj jestem królewskim wojownikiem gotowym do walki.



Powrót